Skip to main content

Neobolszewicy z PiS się nie wahają. Tak, są neobolszewikami, bo takimi metodami działają. Tak, bo dążą do PRL-bis z partią zarządzającą wszystkimi dziedzinami życia – pisze Adam Jarubas, marszałek województwa świętokrzyskiego.


Prawo i Sprawiedliwość zgodnie ze swoją tendencją do nagłych i gwałtownych, a często też pod osłoną nocy wprowadzanych zmian w prawie, intensywnie „pracuje” nad zmianami w ordynacji wyborczej. „Pracuje” należałoby przy tym zastąpić bardziej adekwatnym słowem „majstruje”.

Jak harvester w Puszczy Białowieskiej

Im bliżej przyszłorocznego listopadowego głosowania, tym częściej słyszymy o pomysłach – a to na zmianę granic okręgów, a to na likwidację jednomandatowych okręgów, a to na rezygnację z bezpośrednich wyborów wójtów, burmistrzów i prezydentów, itd., itp.

Na nic protesty środowisk samorządowych, na nic dobitnie wyrażony sprzeciw przewodniczącego Państwowej Komisji Wyborczej. A kto się w tej sprawie (negatywnie) odezwie, ten z miejsca jest wróg. Do tego stopnia, że szef PKW publicznie oskarżony został o popełnienie skandalicznych błędów przy poprzednich wyborach. Sęk w tym, że wówczas przewodniczącym PKW był zupełnie ktoś inny. Ale co tam, grunt, żeby w eter poszło, niech się potem sam tłumaczy, że nie jest wielbłądem…

Wszystko to, oczywiście, z myślą o jednym: tak zakombinować, żeby „nasi” wzięli władzę w samorządach. Sama chęć grzeszna nie jest – wszak po to się działa w polityce, żeby zyskiwać wpływ na decyzje, a więc sprawować szeroko rozumianą władzę. Problem tkwi w metodzie: czy dochodzimy do celu szanując ustalony porządek prawny, przestrzegając procedur, uznając dobre doświadczenia, czy też nie patrząc na nic idziemy jak ten harvester w Puszczy Białowieskiej – miażdżąc wszystko po drodze i nie zważając na nic i na nikogo.

Bo czymże jest np. likwidacja jednomandatowych okręgów wyborczych nawet w najmniejszych gminach? Przecież niczym innym jak odejściem od głosowania na uznane, lokalne autorytety, ludzi, którzy czegoś dokonali, z czegoś są znani, z jakichś powodów cieszą się poważaniem i szacunkiem.

Co w zamian? Głosowanie na listy, a więc upartyjnienie samorządów, przemycanie do rad gmin ludzi mało znanych, ale popieranych przez „górę”. Zamiast spokojnej pracy i rozwiązywania lokalnych problemów, przeniesienie politycznych sporów na sam dół. Czy na pewno tego chcemy?

Neobolszewicy się nie wahają

Czy na pewno chcemy, żeby wszedł w życie coraz głośniej promowany pomysł PiS na likwidację bezpośrednich wyborów wójtów, burmistrzów i prezydentów? Żeby taki wójt był zakładnikiem kruchej koalicji radnych? Żeby drżał przed każdą sesją, że jeden kaprys radnego Kowalskiego, który w nocy z wtorku na środę zmieni barwy, przewróci koalicję, a wraz z nią wójta? Czy taki wójt będzie miał odwagę, żeby podejmować trudne, leżące w interesie gminy decyzje? Czy też raczej przyjmie strategię nienarażania się komukolwiek, a więc trwania i niewychylania się? Takiej „zajęczej” władzy chcemy?

Neobolszewicy z PiS się nie wahają. Tak, są neobolszewikami, bo takimi metodami działają. Tak, bo dążą do PRL-bis z partią zarządzającą wszystkimi dziedzinami życia. Z kierowanym przez siebie, posłusznym samorządem. Bo samorząd dla „naczelnika” Kaczyńskiego nie jest pojęciem z kategorii demokratycznej formy sprawowania rządów przez lokalne społeczności, ale jeszcze jedną odnogą władzy, którą należy ręcznie sterować.

Tak, jak to już się dzieje w skali całego państwa. Tak jak to się dzieje z Konstytucją, która dla prezesa PiS jest „tylko taką małą książeczką”. Czytaj – zbiorem zapisów, który można (i należy) traktować z przymrużeniem oka. Stosujemy – jak nam pasuje, a jak nie – to nie.

Na szczęście nie jesteśmy wobec tej pisowskiej ofensywy pogardy dla demokracji całkiem bezsilni. Karta wyborcza w rękach każdego z nas już dawno nie miała takiego znaczenia, jak będzie mieć jesienią 2018 roku. Żadne manipulacje granicami okręgów, żadne inne kanty tego nie zmienią. Karta wyborcza to jest broń najsilniejsza.

Gdzie jesteśmy?

No, chyba że… Aż boję się o tym pisać, ale przecież neobolszewików stać na wszystko. Najpierw kłamiąc w żywe oczy krzyczeli (i nadal im się to zdarza) o sfałszowanych wyborach w 2014 roku, a teraz… mówią o planach powołania jakiejś specjalnej komisji ds. ustalania wyników wyborów.

W demokratycznym państwie prawa, z wykształconymi instytucjami, z niezależnym (chyba jeszcze?) systemem sądowniczym – takie pomysły? Gdzie my jesteśmy? W XXI wieku, w nowoczesnym, demokratycznym kraju Unii Europejskiej, czy też może gdzieś bliżej Polski przełomu lat 40-tych i 50-tych, w epoce Bieruta?

Na pytanie „gdzie jesteśmy” można byłoby pewnie odpowiedzieć innym: zależy, kto? Niestety, urodzony w 1949 roku naczelnik Kaczyński, który dziś praktycznie jednoosobowo rządzi naszym krajem, udowadnia nam każdego dnia, że – mimo frazesów o wolności, równości i demokracji – mentalnie wciąż tkwi w kraju swojego dzieciństwa.

Adam Jarubas
Marszałek Województwa Świętokrzyskiego