Skip to main content

Mniej języków obcych w szkole, a więcej historii. Sześciolatki do przedszkoli, gimnazja do likwidacji. Nauczyciele do zwolnienia, dyrektorzy do wymiany na tych sprzyjających PiS, a główne koszty przerzucone na samorządy. Tyle na razie wiemy o szczegółach reformy edukacji według PiS. Nie znamy ani kosztorysów zmian, ani założeń nowej podstawy programowej. Co utwierdza w przekonaniu, że w reformie nie o oświatę chodzi, ale o władzę.

Na stronie internetowej MEN nie ma żadnych konkretów dotyczących reformy. Można się jedynie dowiedzieć, że minister Zalewska w dniu 16 września br. ma ogłosić projekt. Czasu coraz mniej, a szczegółów brak. Nie wiadomo też, co stanie się z programami nauczania, które powinny być gotowe do przyszłego półrocza. MEN tłumaczy enigmatycznie, że „wprowadzenie zmian będzie wieloletnim procesem, który będzie przeprowadzany etapami w sposób najmniej obciążający uczniów, z jednoczesnym zapewnieniem im poczucia bezpieczeństwa”.

Całą wiedzę o reformie można czerpać jedynie z fragmentarycznych wypowiedzi ludzi z resortu oświaty. Tak więc na razie wiemy, że rozdzielone będą lekcje historii i wiedzy o społeczeństwie, z naciskiem na historię, co ujawnił Maciej Kopeć, zastępca Zalewskiej. Wiceminister poinformował też, że nauczanie drugiego języka obcego planowane jest od klasy siódmej szkoły podstawowej przez dwa lata, nie przez trzy jak obecnie. Kopeć o kosztach nie mówił. Zapowiedział jedynie lakonicznie, że „skutki finansowe wprowadzanych zmian przedstawione zostaną w ocenie skutków regulacji”.

Możemy podejrzewać, że kosztów reformy nie wyliczył do dziś nikt w resorcie, nikt też nie myśli o konsekwencjach. Liczy się wyłącznie medialny show oraz to, że reforma będzie pretekstem do wymiany dyrektorów szkół na sprzyjających PiS, okazją do nauczania historii według Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza oraz okazją do uderzenia w obecnych samorządowców na rok przed wyborami w 2018 roku. Przynajmniej niektórzy ludzie dadzą się przekonać, że szkołę zamknął im nie PiS, ale „zły wójt” albo „zły burmistrz”.

Naszym zdaniem najgorszym efektem tej reformy będzie jednak spadek jakości nauczania. W ten sposób polska młodzież już na życiowym starcie będzie miała mniejsze szanse niż rówieśnicy z krajów, gdzie edukację traktuje się poważnie. Świat nie będzie na nas czekał. Bez dobrej oświaty nie będzie silnego państwa, plan reformy potwierdza więc coraz bardziej czytelne intencje PiS. Im nie chodzi o Polskę, ale o niepodzielną władzę. Oni nie myślą o Polakach, ale wyłącznie o swojej partii.