Do tej pory o propozycji dwukadencyjności politycy PiS mówili niechętnie. Teraz to już pewne. Rząd wypowiedział otwartą wojnę samorządom. Cel? Przejęcie władzy za wszelką cenę.
W obozie rządzącym zapadła jednoznaczna decyzja: operacja samorządy rozpoczęta. Wyborczy walec PiS nie zważa na nic: zasłużonych gospodarzy małych ojczyzn, interesy lokalnych społeczności czy konstytucyjne zasady państwa prawa. Dla rządzących liczy się tylko jeden cel – całkowite przejęcie władzy. Za wszelką cenę.
– PiS się boi samorządowców. Nie umie ich pokonać w równych wyborach i dlatego postanowił ich wyeliminować uniemożliwiając im start – mówi Władysław Kosiniak-Kamysz, prezes PSL. To prawda. Zmiany wykluczą 1597 wójtów, burmistrzów i prezydentów. Tym samym rządzący jednym ruchem władza chce się pozbyć tych, z którymi na dzień dzisiejszy nie jest w stanie rywalizować w uczciwej walce wyborczej.
Zapowiadane zmiany PiS są na ostatniej prostej. Według dochodzących z wewnątrz rządu głosów projekty ustaw o metropolii warszawskiej oraz zmian w ordynacji samorządowej będą gotowe do wakacji. Potwierdził to Grzegorz Adam Woźniak, wiceprzewodniczący sejmowej komisji samorządu terytorialnego i polityki regionalnej z PiS. To pierwsza tak jednoznaczna deklaracja.
Nie ma wątpliwości kogo PiS uważa za najgroźniejszego przeciwnika w wyborach samorządowych. Politycy partii rządzącej już dawno rozpoczęli kampanię nienawiści wymierzoną bezpośrednio w ludowców. Te zmiany są tylko bezpośrednią kontynuacją tej taktyki. Dwukadencyjność dotknie nawet 70 proc. polityków związanych z PSL. Ludowcy nie zasypiali jednak gruszek w popiele. Już od listopadowego kongresu szykują się do wyborów i jak zgodnie mówią: są gotowi.
Nic dziwnego, że PiS ucieka się do takich sztuczek. Jak to się mówi „tonący brzydko się chwyta”. A ludowcy są bardzo mocni w samorządach. Przez lata pracowali na rzecz lokalnych spraw, najbliżej ludzi. Partia wodzowska jaką jest PiS tego nie rozumie. Boi się także czegoś innego: ludowcy wielokrotnie pokazali, że potrafią wygrywać nawet w bastionach PiS. Na Podkarpaciu Bartosz Romowicz z PSL został burmistrzem Ustrzyk Dolnych mając jedynie 26 lat.
Inny przykład: w Ropczycach, również na Podkarpaciu, niepokonany jest Bolesław Bujak, który burmistrzem jest od 1994 roku z krótką przerwą, gdy został wybrany posłem na Sejm w latach 2001-2005. W dwóch ostatnich wyborach reelekcję wygrywał już w pierwszej turze! – Takich ludzi boi się PiS i dlatego chce ich wyeliminować – ocenia Kosiniak-Kamysz.
To samorządowcy rozwiązują problemy Polaków od których PiS ucieka. – Weźmy smog. Rząd PiS ustami ministra zdrowia uznał zanieczyszczenie powietrza za zagrożenie czysto teoretyczne. A dla mieszkańców to realny problem! Ten rząd pozostawił samorządowców z nim samych sobie. I oni dają radę – mówi Kosiniak-Kamysz.
Przykłady? W Ciechanowie – młody, bo 27-letni – prezydent Krzysztof Kosiński z PSL z sukcesem sięga po unijne środki na wymianę starych kotłów, instalację OZE na miejskich obiektach i u osób indywidualnych, termomodernizację budynków. Przy dworcu PKP buduje parking P+R na ponad 200 samochodów. – Krzysiek robi to, bo wie, że tego oczekują od niego mieszkańcy. PiS tymi problemami nie zawraca sobie głowy – tłumaczy lider ludowców.
PiS często swoje pomysły tłumaczy standardami zaciągniętymi z Zachodu. Tak jest i tym razem. Sprawdziliśmy to. Jaka jest prawda? Na 29 krajów europejskich, tylko w dwóch jest kadencyjność w samorządach: we Włoszech (maksymalnie dwie kadencje pięcioletnie) i w Portugalii (do trzech kadencji czteroletnich).
Co więcej, raport Fundacji Batorego przypomina, że jeszcze nie ucichły do końca głosy z końcówki lat 90′ na temat kadencyjności w samorządach. Wtedy właśnie powszechne były narzekania, że w samorządach jest zbyt duża rotacja na stanowiskach. Jeszcze w 2003 roku Polska należała do krajów o najniższym w Europie odsetku włodarzy gmin zajmujących swe stanowisko od wielu lat. Uniemożliwiało to realizację spójnej wizji rozwoju lokalnego.