Kiedy inni zamykali drzwi i gasili światło, PSL postanowił włączyć reflektory. Kontrola sprzedaży 160 hektarów w Zabłotni nie tylko ujawniła, co działo się za kulisami państwa, lecz także pokazała, że w polskiej polityce wciąż jest ktoś, kto potrafi powiedzieć „dość” i naprawdę to wyegzekwować. Minister Stefan Krajewski nie tylko odkrył nieprawidłowości – wystawił układowi żółtą kartkę i jasno zapowiedział, że od teraz reguły działania wracają na właściwą, uporządkowaną ścieżkę. Taką, na której państwo wreszcie przestaje przypominać zaniedbane pole i zaczyna być doglądane z należytą troską.
Sprzedaż 160 hektarów ziemi w Zabłotni, dokonana w ostatnich dniach poprzedniego rządu, odsłoniła coś, o czym w polskim państwie mówi się rzadko: jak cienka bywa granica między procedurą a wolną amerykanką. Afera, którą próbowano schować pod dywan jako „techniczny ruch administracyjny”, po kontroli zleconej przez ministra rolnictwa Stefana Krajewskiego okazała się czymś znacznie poważniejszym: splotem nieprawidłowości, zaniedbań, świadomych decyzji i urzędniczych zaniechań, które razem uderzają w fundament, na którym powinno opierać się państwo.
PSL nie celebruje takich sytuacji. PSL je po prostu wyjaśnia.
Bez fajerwerków, bez zemsty, bez politycznych spektakli.
Minister Stefan Krajewski zrobił dokładnie to, czego oczekuje się od człowieka odpowiedzialnego za państwową własność: otworzył wszystkie szuflady i sprawdził, co w nich jest.
– Kontrola potwierdziła liczne nieprawidłowości. Łamanie prawa to jedno, administracyjna opieszałość to drugie. Żadnego z nich nie zaakceptuję – powiedział minister rolnictwa i rozwoju wsi Stefan Krajewski.
Zdanie, które dobrze oddaje sposób działania PSL: rzeczowo, bez fanfar, ale z pełną świadomością, że państwo samo się nie posprząta.
Wnioski skierowane do prokuratury wobec byłego wiceministra i dawnych władz KOWR nie są aktem politycznej vendetty. Są aktem odpowiedzialności, takim który mówi wprost, że jeśli ktoś blokował przekazanie strategicznych terenów i działał na szkodę instytucji publicznych, musi ponieść konsekwencje. Jednocześnie minister Krajewski nie udaje, że obecne kierownictwo KOWR jest bez winy.
– Dziś jest żółta kartka. Jeśli nie zobaczę poprawy, będzie czerwona – zaznaczył szef resortu rolnictwa.
Prosta metafora, ale w polskiej administracji wybrzmiewa jak twardy sygnał zmiany.
Cała sprawa pokazuje, że PSL bierze odpowiedzialność na serio. Nie chodzi o medialny błysk ani jednorazową konferencję. Chodzi o standard działania, który w polityce rzadko bywa efektowny, ale zawsze bywa konieczny: rzetelność, przejrzystość, konsekwencję. PSL nie wprowadza „przyspieszanych procedur”, nie buduje państwa z dymu i luster, nie rozwiązuje problemów krzykiem. Ludowcy robią to, co w polityce najtrudniejsze: przywracają normalność tam, gdzie zniknęła.
Afera Zabłotni nie jest więc tylko opowieścią o błędach poprzedników ani o niedociągnięciach urzędników. To test dla całego systemu. Test, który PSL traktuje poważnie, bo wie, że państwo, które nie wyciąga wniosków, traci odporność. A państwo, które traci odporność, przestaje działać dla obywateli.
Dlatego znaczenie tej historii wykracza daleko poza jedną działkę, jeden raport i jeden komunikat. To sygnał, że w polskiej polityce jest jeszcze miejsce na dojrzałość, na merytorykę i na odwagę powiedzenia „sprawdzam” wtedy, gdy najłatwiej byłoby milczeć. PSL właśnie tę przestrzeń zagospodarowuje, spokojnie i odpowiedzialnie, z przekonaniem że państwo musi wrócić do standardów, które budują zaufanie zamiast je niszczyć.
To jest rola, której nie da się udawać. I właśnie dlatego widać, jak bardzo jest dziś potrzebna.



